28 września 2014

Na straganie w dzień targowy… Możesz kupić moją tartę :D

Stragan u Magdy odwiedzam regularnie od sześciu lat. Wiem, że zawsze mogę wpaść po garstkę pinoli, kupić tyle semoliny ile w danej chwili potrzebuję, a kiedy wpadnie mi do głowy przygotować deser z orzechami macadamia lub pekanami pierwsze kroki kieruję na Plac Na Stawach. 

Kiedy dowiedziałam się, że Magda szuka kogoś, kto od czasu do czau upiecze na Stragan wytrawną tartę bardzo się ucieszyłam. Moja radość wzrosła stukrotnie, kiedy mój wypiek zyskał uznanie właścicielki, a już w piątek maleńkie tartki, mojego autorstwa, pięknie komponowały się z innymi, pysznie wyglądającymi wypiekami. 


Zawsze lubiłam dzielić się swoimi wypiekami z najbliższymi ale wystawienie się na ocenę klientów to już zupełnie inna sprawa. Jestem bardzo ciekawa, jak sprawdzę się w tej roli. Póki co, postanowiłam, że na kolejną dostawę przygotuję dla Straganu Ekologicznego coś zupełnie nowego. Chętnych spróbowania moich małych wypieków zapraszam gorąco na krakowski Plac Na Stawach. Już we wtorek na Starganie Ekologicznym u Magdy będzie można zakupić pyszne wytrawne tarty, wśród których znajdziecie też te, mojego autorstwa.


Mini tarty podwójnie pomidorowe z ucieraną ricottą i serem Manchego
 6 tart

CIASTO:
30 g startego parmezanu
130 g mąki pszennej
70 g masła
1 łyżka oliwy

Z podanych składników zagnieć ciasto. Wyklej cienką warstwą ciasta nasmarowane tłuszczem foremki na tarty. Wstaw je do lodówki na 30 minut. Każdą foremkę przykryj papierem do pieczenia i obciąć fasolkami lub specjalnymi ceramicznymi kulkami. Wstaw je do piekarnika rozgrzanego do 180ºC na 15 minut. Wystudź i zdejmij papier z obciążeniem.

NADZIENIE:
6 suszonych pomidorów zmiksowanych na pastę
250 g ricotty
80 g startego na grubych oczkach sera Manchego (lub innego sera, np. koziej goudy lub bryndzy)
skórka otarta z 1 cytryny
3 łyżki oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia
4 pomidory 
2 gałązki tymianku (użyłam cytrynowego)
krem balsamiczny
oliwa z oliwek z pierwszego tłoczenia
sól
świeżo mielony, czarny pieprz

 Na podpieczonych spadach rozsmaruj cienką warstwę pasty z suszonych pomidorów. Ricottę utrzyj z  skórką cytrynową i oliwą, na końcu wmieszaj starty ser. Rozłóż nadzienie do każdej z foremek. Na wierzcu rozłóż cienkie plastry pomidorów, posypane listkami tymianku i przyprawami. Tarty skrop oliwą i kremem balsamicznym piecz 30-40 minut w 180ºC.

Podawaj w temperaturze pokojowej.

Smacznego!

24 września 2014

Kasza gryczana po mojemu

Pisałam już kiedyś o nękających mnie wątpliwościach dotyczących spożywania niepalonych ziaren gryki na surowo (O TU DOKŁADNIE). Nie wspominam ich jednakże dlatego, że znów mnie dopadły. Wspominam, gdyż wymyśliłam dla nocnej gryczanki nowe zastosowanie. Takie, powiedzmy, zawieszone gdzieś między śniadaniem a deserem. Powinno się sprawdzić u tych co lubią łasuchować o poranku, a jednocześnie chcieliby łasuchować zdrowo. Brzmi niewiarygodnie? Tym chętniej zapraszam do zapoznania się z nad wyraz prostą recepturą.


KAKAOWY KREM GRYCZANY Z MASŁEM ORZECHOWYM
2 porcje

100 g kaszy gryczanej niepalonej
1 łyżka białego octu winnego lub soku z cytryny
1 dojrzały banan
2 łyżeczki gorzkiego kakao
1 kopiasta łyżka masła orzechowego
1 łyżka ekstraktu z wanilii (jak zrobić domowy ekstrakt przeczytasz TU)
1 łyżka miodu o neutralnym smaku lub syropu z agawy (opcjonalnie)
100 ml mleka kokosowego

Kaszę gryczaną zalej ciepłą wodą z octem i odstaw na noc. Kolejnego dnia dokładnie przepłucz i odcedź na sicie. Dodaj pozostałe składniki i zmiksuj na krem. Dozuj konsystencję dolewając mleka kokosowego w razie potrzeby. Krem najlepiej smakuje schłodzony, choć taki w temperaturze pokojowej też jest niczego sobie.

Miłego łasuchowania!

22 września 2014

Dlaczego w najbliższym czasie nie odwiedzę Birmy. Mule po tajsku z mlekiem kokosowym.

M ostatnio trafił na folder ze zdjęciami z naszych wojaży, naoglądał się pięknych krajobrazów i aktualnie większość czasu spędza w towarzystwie wyszukiwarki lotów. Obrał kierunek na Wietnam, ja dodatkowo nalegam, by zahaczyć o Birmę, na którą od dawna patrzę z ogromnym apetytem i takąż zachłannością. Zresztą na prawdziwą wietnamską pho też ostrzę sobie zęby :) 

Póki co Azja będzie musiała zaczekać, wszak dostałam się do MASTERCHEFOWEJ czternastki! Podróże podróżami, lecz chęć spakowania plecaka osłabła w mgnieniu oka, w konfrontacji z miłością do gotowania, a coś czuję, że w takim gronie gotować będzie mi się wybornie! Na najbliższe tygodnie upycham wiec plecak w kąt szafy i jak przystało na jedną z czternastu zabieram się za gary!

Jak nietrudno zauważyć dania, dzięki którym, po pierwsze zdobyłam fartuch, po drugie zdołałam go utrzymać, były inspirowane moim ukochanym Bliskim Wschodem. Dziś dla odmiany zapraszam Was, drodzy czytelnicy na Wschód Daleki. Skoro, na razie, plecak leży w szafie, urządzę sobie  i Wam podróż kulinarną.


Bangkok to jedno z moich ulubionych azjatyckich miast, ilekroć tam jestem czuję się jak ryba w wodzie, a trasę z Khao San na Chinatown mogłabym pokonywać z zamkniętymi oczyma. Miasto lubię za uśmiechniętych Tajów, za gwarne Chinatown, za piękne, chińskie hotele, za wszechobecnych Buddów (mój faworyt to leżący Budda :), choć przez wzgląd na kolor lubię też szmaragdowego), no i oczywiście za fantastyczne uliczne jedzenie, na którego samo wspomnienie burczy mi w brzuchu. Kiedy jeszcze funkcjonował Night Market, mogliśmy z M siedzieć tam godzinami, oswajając jet lag i wykorzystując bezsenność na krążenie wśród niezliczonych stoisk i próbowanie lokalnych smakołyków. Teraz, gdybym wylądowała w Bangkoku, co może się przecież wydarzyć, gdybyśmy zdecydowali się odwiedzić Birmę, pierwsze kroki skierowałabym nocą na Chinatown, odstałabym swoje w długaśnej kolejce, a gdy w końcu zajęłabym miejsce przy blaszanym stoliku, wśród lokalnych mieszkańców i spragnionych smakowitości turystów, oddałabym się wspaniałej uczcie złożonej ze świeżutkich ryb, owoców morza i chrupiących warzyw. A rano na późne śniadanie, bez wahania wybrałabym durian. Mniam, Bangkok jest taki pyszny!


Małże w zielonym tajskim curry z groszkiem cukrowym
2 porcje

1 kg świeżych małży
1 łyżka oleju arachidowego lub innego oleju roślinnego
2 szalotki
1 opakowanie groszku cukrowego (200 g)
2 łyżki zielonej pasty curry (najlepiej własnej roboty - przepis)
1 puszka mleka kokosowego (lub mniej jeśli lubisz gęstszy sos)
sól

Małże dokładnie wyszoruj. Wyrzuć wszystkie otwarte muszle. Jeśli dodatkowo chcesz pozbyć się piasku, zalej je wodą z odrobiną mąki. Metodą tą podzielił się ze mną kolega z Masterchefowej czternastki - Mariusz, a jako że Mariusz fartuch zdobył przyrządzając mule, nie sposób jego metody nie wykorzystać.

W woku rozgrzej olej i podduś, posiekane szalotki, a gdy zmiękną dodaj pastę curry i smaż razem około 2-4 minuty. Dodaj umyty groszek i smaż wszystko razem jeszcze 2 minuty, co jakiś czas potrząsając wokiem. Po tym czasie dodaj mleko kokosowe i zaczekaj, aż się zagotuje. Dopraw sos w razie potrzeby solą i wrzuć oczyszczone małże. Przykryj wok i gotuj małże pod przykryciem 5 minut, do momentu kiedy się otworzą. Podawaj od razu z kawałkiem bagietki i sporą ilością kolendry.

8 września 2014

NIESPODZIANKA! Dyniowe korzenne latte z syropem klonowym na dobry początek.

Mleko się rozlało! 
Mam nadzieję, że na szczęście.
A niespodzianki będą trzy.

Pierwsza to długo wyczekiwane dołączenie KULINARNYCH BEZDROŻY do Facebook'owej społeczności. Ktoś polubi?

Drugą niespodzianką wyjaśnię zapewne moją, ostatnimi czasy ubogą, aktywność na blogu, którą to obiecuję sumiennie odpracować. Postanowiłam skoczyć na głęboką wodę, bez żadnych półśrodków,  bez ostrzeżenia. Wkraczam na zupełnie nowe bezdroża! Zawalczę o tytuł trzeciego polskiego MasterChefa. Fartuch już mam :)

Z tej okazji zapraszam na niespodziankę numer trzy: pyszne, słodkie, korzenne latte do, którego trafiła reszta rozlanego mleka.
Tak na dobry początek.


Korzenne, dyniowe latte, rozpowszechnione przez słynną kawową sieciówkę Starbucks, pokazuje jak sprytnie upchnąć deser w kawie. Jesienią i zimą świetnie zastępuje swój letni odpowiednik - kawę mrożoną. Cudownie rozgrzewa nie tylko za sprawą gorącego mleka, gdyż istotną rolę odgrywa tu też  imbir, obecny w dyniowym puree. Dynia, poza bajecznym kolorem w odcieniu kogla-mogla, dodaje kawie solidnego, budyniowego posmaku. Zaś syrop klonowy to jedyny słodki dodatek, poza miodem którym rekomenduję nadać kawie pożądanej słodkości. Łasuchy strzeżcie się! Dyniowe, korzenne latte z syropem klonowym to prawdopodobnie najlepsza kawa na jesienne chłody. 

Korzenne, dyniowe latte z syropem klonowym
2 kawy

2 mocne espresso
500 ml mleka
4 łyżki korzennego puree z dyni*
świeżo zmielony czarny pieprz
2 łyżki syropu klonowego (można zastąpić miodem)
szczypta przyprawy korzennej lub cynamonu do posypania

Puree z dyni podgrzej z miodem, solidną porcją pieprzu i syropem klonowym. Mleko podgrzej i spień. Odstaw pianę do ustabilizowania, a mleko przelej do dyniowego puree. Doprowadź wszystko do pożądanej temperatury (polecam dosyć gorące) i przelej do szklanki. Na wierzchu wyłóż warstwę mlecznej piany. Powoli wlej gorące espresso, warstwa piany sprawi, że kawa nie rozwarstwi się tylko ładnie oddzieli od reszty dodając kawie pięknego, reprezentacyjnego wyglądy, niczym z najlepszej kawiarni. Miejsce po wlewaniu kawy przykryj piana a gotową kawę posyp cynamonem lub przyprawą korzenną. Kiedy już nacieszysz oczy możesz kawę wymieszać i wypić.

Polecam!

* korzenne puree z dyni przygotowuję dusząc kawałki dyni w niewielkiej ilości wody, czasem z dodatkiem soku z pomarańczy. Kiedy dynia się rozpadnie miksuję ją na puree i dodaję ulubione przyprawy: cynamon, imbir, pieprz, zmielone goździki, gałkę muszkatołowa, wanilię, skórkę pomarańczową. Puree nie poleży długo w lodówce ale świetnie sprawdza się zamrożone w niewielkich porcjach. Smakuje doskonale także z śniadaniową JAGLANKĄ.